Po pierwszej fascynacji rabarbarem, przyszedł czas na agrest. Ewentualnie angryst, jak mawiał mój dziadek :) Małe, zielone i czerwone kulki były przez kilka ostatnich lat nie do dostania na naszych straganach. W tym roku, ku mojej ogromnej radości, nagle się pojawiły. Osiągały przy tym ceny zgoła horrendalne (najtańsze 10 PLN za kilogram), ale przynajmniej były. Trudno. Pokonałam swoje poznańskie skąpstwo i kupiłam. A później kupiłam jeszcze raz. I jeszcze raz.
Bo ciasto z agrestem okazało się wyśmienite! Kruchy spód, lekka, biszkoptowo-kremowa góra wykończona cieniutką warstwą bezy i charakterna kwaśność agrestu . . . ostrzegam: To ciasto uzależnia!
A G R E Ś C I A K
Składniki na dolną warstwę:
- 1/2 kg zielonego agrestu
- 1/2 kg czerwonego agrestu
- 20 dag mąki pszennej
- 5 dag mąki ziemniaczanej
- 15 dag masła
- 3/4 szklanki cukru
- 1 jajko
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- 2 łyżki gęstej, kwaśnej śmietany
Wykonanie dolnej warstwy:
Obie mąki zmieszałam z cukrem i proszkiem do pieczenia, dodałam roztopione i ostudzone masło, jajko, śmietanę i zmiksowałam. Powstałym ciastem wylepiłam natłuszczoną i wysypaną bułką tartą blaszkę i lekko podziurawiłam widelcem, a następnie wstawiłam blachę do lodówki.
Składniki górnej warstwy:
- 5 jajek
- 1 szklanka cukru
- 5 dag masła
- 75 ml śmietany kremówki
- 1/2 szklanki mąki
Wykonanie górnej warstwy:
Jajka ubijałam z cukrem w mikserze na najwyższych obrotach 20 minut do białości. Dodałam mąkę, śmietanę i wystudzone, rozpuszczone masło, delikatnie zmieszałam drewnianą łyżką.
Na wyjętej z lodówki blasze z ciastem rozsypałam obrany agrest i zalałam pianką jajeczną.
Piekłam około godziny w 160 stopniach (bez termoobiegu, jak zwykle). Przynajmniej za pierwszym razem, bo okazało się, że to właśnie w specyfice pieczenia cały sekret tego ciasta. Upieczona prawidłowo góra powinna zamienić się w mięciutki, gąbczasty biszkopt.
Można i tak, ale . . . osobiście polecam sposób znacznie mniej prawidłowy prowadzący do absolutnie hańbiącego zakalca. Najpierw jakieś 30 minut w 180 - 200 stopniach.A później jeszcze 45 minut w 100-120 stopniach zależnie od mocy piekarnika. I nic na to nie poradzę, że takie jest najlepsze . . .
S m a c z n e g o !
Już tak dawno nie jadłam ciasta z agrestem, że Twoje natychmiast przykuło moją uwagę. Wygląda naprawdę pysznie.
OdpowiedzUsuńciasto mojej babci, jest takie pyszne:)
OdpowiedzUsuńzjadłabym właśnie coś słodkiego :)
OdpowiedzUsuńW Poznaniu w ogóle ceny warzyw/owoców są horrendalne. Ja akurat mieszkam u Was tylko w ciągu roku akademickiego i mam porównanie. A w końcu też jestem z dużego miasta. Najtańszy agrest widziałam w Leclercu (10-11 zł/kg). Nie miałam pojęcia, że wcześniej ich nie było. A ty, jako stała mieszkanka, możesz mi polecić jakieś fajne targi warzywno-owocowe, gdzie ceny nie przerażają? Kupowałam dotychczas tylko na tym na Dąbrowskiego, bo najbliżej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Olka - o to właśnie chodziło! :)
OdpowiedzUsuńDusia - to najprawdziwszy komplement - dziękuję :)
Kasia - piecz, bo agrest się kończy, a warto!
Aniu, ja niestety, nie mieszkam w Poznaniu. Już od 15-nastu lat jestem na wygnaniu w Warszawie, która stała się już chyba moim równoprawnym domem, więc niewiele podpowiem. Żartuję sobie tylko czasem z rodzimych przywar krajanów z czystego sentymentu. Powiedzieć mogę tyle, że tutaj w warzywa i owoce zaopatruję się na zieleniakach, jest kilka całkiem przyjaznych. Podstawowe rzeczy, takie jak ziemniaki są na ogół droższe, ale te rzadsze, często tańsze. Tak właśnie było z agrestem. W sklepach kosztował około 14 zł/kg, na zieleniakach 10-11.
Pozdrawiam!
"Na wygnaniu" hehe xD no bez przesady. Ale zauważasz w krajanach skąpstwo tudzież, delikatnie rzecz ujmując, oszczędność? Tak pytam z ciekawości...
UsuńSzczerze mówiąc: NIE. No, może mam jedną Ciocię, która co tydzień myje okna, sos po obiedzie wymuskuje z talerza do czysta chlebem i każe wyjadać owoce z kompotu do ostatniej wisienki. I to ona właśnie uosabia dla mnie wszystkie zalety i przywary Wielkopolan, ale i, przyznaję, wzbudza mój szacunek. Mam takie wrażenie, że w Poznaniu czy Warszawie, a nawet w Madrycie ludzie są raczej podobni i bardziej zależy to od człowieka niż miejsca zamieszkania. Ale sam stereotyp mnie bawi i dlatego chętnie z niego korzystam. A bawi mnie szczególnie, gdy stoję pół godziny przed straganem i zastanawiam się czy dać te 10 PLN za agrest czy nie :) A później kupuję 5 kg, bo chce mi się jeszcze zrobić dżem i agrest kandyzowany . . .
OdpowiedzUsuńHaha :) No widzisz... mnie wygnało do Poznania właśnie i ja ten stereotyp zauważyłam ... tzn. jego prawdziwość, przynajmniej w wielu przypadkach. Ale sama nie należę do szczególnie rozrzutnych, więc mi to nie przeszkadza.
UsuńUwielbiam agrest ale zawsze topiłam go w lanym cieście i wychodził mi średnio smaczny gnieciuszek. Właśnie biorę się za Twój przepis:)) Zobaczymy co mi wyjdzie.
OdpowiedzUsuńMarzena, trzymam kciuki, daj koniecznie znać jak wyszło :)
Usuń