środa, 23 marca 2011

Indycze sznycelki z sadzonym jajem

Prawdziwe powinny być z cielęciny, ale jakoś nie potrafię się przekonać do zjadania krowich dzieci. Nie, no nie jestem wegetarianką, ale one mają takie piękne oczy . . . No i użyłam sznycelków z indyka. Też dobre. Potrawa to bardzo efektowna, a nieco zapomniana. I to całkiem niesłusznie, bo niezwykle smaczna. Chodziła za mną już od dłuższego czasu jako wspomnienie z dzieciństwa i w końcu się odważyłam. 

I n d y c z e   s z n y c e l k i   z   s a d z o  n y m   j a j e m



Składniki:

  • 400 g indyczych sznycelków
  • 1 kubek maślanki
  • 5 jajek
  • 100 g mąki
  • sól, pieprz, majeranek
  • tłuszcz do smażenia

Wykonanie:

Sznycelki lekko podmroziłam, żeby lepiej się siekały i pokroiłam drobniutko jak warzywa do sałatki, a później jeszcze dwukrotnie przesiekałam. Zalałam maślanką i wstawiłam na noc do lodówki. Później wyrobiłam z 1 jajkiem i łyżką mąki, doprawiłam i uformowałam cztery płaskie kotleciki. Każdy obtoczyłam w mące i usmażyłam na gorącym tłuszczu, po około 7 minut z każdej strony, delikatnie podlewając wodą.
Zestawiłam z ognia i na małym ogniu, pod przykryciem usmażyłam jajka sadzone tak, by żółtka pozostały płynne. Na każdym sznyclu ułożyłam jajo i obiad wyjechał na stół. I natychmiast został zjedzony. Z dużą przyjemnością. 



S m a c z n e g o !

wtorek, 22 marca 2011

Zwykłe Ciasto. Ale z Czekoladą!

Ciasto bardzo, bardzo proste. Nic wyjątkowego. Jedno z tych "wrzucić do miski i zmiksować". Ale ukryte w jego wnętrzu, rozpływające się w ustach trzy smaki czekolady bosko wynagradzają jego zwykłość. Idealne na poprawę humoru, na zwykły, szary dzień w środku tygodnia. 

C z e k o l a d o w e   C i a s t o   z . . . C z e k o l a d ą



Składniki:

  • 25 dag cukru pudru
  • 25 dag miękkiej margaryny
  • 35 dag mąki
  • 4 jajka
  • 6 łyżek mleka
  • 2 czubate łyżeczki proszku do pieczenia
  • 3 łyżki ciemnego kakao
  • 5 dag gorzkiej czekolady
  • 5 dag mlecznej czekolady
  • 5 dag białej czekolady

Wykonanie:

Jajka rozkłóciłam widelcem, dorzuciłam wszystkie składniki oprócz czekolady i zmiksowałam. Czekolady posiekałam dość drobno, powiedzmy, że każda kostka została podzielona na 8 części, wsypałam do ciasta i wymieszałam zwykłą łyżką. 
I wystarczyło już tylko przełożyć na dużą, natłuszczoną i posypaną bułką tartą blachę. Piekło się to cudo około 40 minut w 180 stopniach. 
Wychodzi z tego przepisu ogromna blacha czegoś czekoladowo-czekoladowego pachnącego czekoladą. 

S m a c z n e g o !

poniedziałek, 21 marca 2011

Wiosna na oknie i przedwojenny chleb

"Wiosna, wiosna, wiosna . . . ach to Ty!" - podśpiewuję dziś sobie od rana. I mam powody. Bo słońce za oknem wyraźnie wskazuje na prawidłową datę w moim kalendarzu: 21.03 - Pierwszy Dzień Wiosny! A na naszym oknie pięknie zieleni się już rzeżucha, pierwszy wiosenny zwiastun, wcześniejszy nawet niż krokusy. I właśnie specjalnie dla tych ostrawych, zielonych listków upiekłam wczoraj chleb. Fantastyczny chleb, ciemnawy, wilgotny, sprężysty, skórkochrupiący z wyraźnym, żytnim posmakiem. Po raz kolejny z przedwojennego przepisu Marii Disslowej



C h l e b   p a r z o n y   m l e k i e m

Składniki:

  • 10 dag ugotowanych i zmielonych ziemniaków
  • 20 dag mąki pszennej chlebowej
  • 20 dag mąki żytniej typ 720
  • 1/4 łyżeczki cukru
  • 1 płaska łyżeczka soli
  • 1 dag drożdży
  • 3 łyżki płynnego zakwasu
  • 150 ml mleka
  • 100 ml wody

Wykonanie:

Połowę mąki pszennej zaparzyłam gorącym mlekiem i wystudziłam. Ciepłą wodę zmieszałam z cukrem, drożdżami i zakwasem, a powstałą mieszanką rozprowadziłam ciasto mleczno-pszenne i odstawiłam na 4 godziny, żeby się przerobiło.
Po tym czasie dosypałam pozostałą mąkę, ziemniaki, sól i dobrze wyrobiłam hakami w mikserze. W sumie trwało to około 10 minut - 4 na niskich i 6 na najwyższych obrotach. Z gotowego ciasta uformowałam okrągły bochenek i pozwoliłam mu podrosnąć jeszcze godzinę.
Taki pięknie wyrośnięty wstawiłam na 90 minut do nagrzewającego się piekarnika.



A dziś rano zjadłam z masłem i rzeżuchą, na powitanie wiosny i pięknego, słonecznego dnia . . . 

S m a c z n e g o !

sobota, 12 marca 2011

Biszkopt z ananasem i kokosową bezą

To ciasto jest powszechnie znane jako jeden z przepisów siostry Anastazji. W moim domu piekło się je jednak na długo przed wydaniem jej książki. Choć również ma klasztorny rodowód. Pamiętam jak w dzieciństwie przed pewną cukiernią w każdy poniedziałek i środę ustawiały się kolejki,bo dowożono tam wypieki od sióstr z Kalisza. To ciasto było wśród nich prawdziwym przebojem, a wkrótce po mieście zaczął kursować przepis. I zdarzyło się to jakieś 20 lat temu. Od tego czasu zdążyłam o tym cieście kompletnie zapomnieć i, całkiem niedawno, odkryć je na nowo w starych zapiskach Mojej Mamy. I całe szczęście, bo okazało się jednym z tych wspomnień, które nie rozczarowują. Smakuje dokładnie tak dobrze, jak pamiętałam.  

Biszkopt z Ananasem i Kokosową Bezą



Przygotowanie tego ciasta zaczynam od upieczenia na dużej blaszce biszkoptu z tego przepisu. Spokojnie wystarczy połowa porcji, bo wcale nie ciasto jest podstawą tego ciasta. Tajemnica tkwi w kolejnych warstwach.

W a r s t w a    A n a n a s o w a

Składniki:

  • 2 puszki ananasa
  • 1/2 l soku ananasowego
  • 1 budyń śmietankowy bez cukru (na 1/2 l mleka)
  • 5 żółtek
  • 1 kostka masła

Wykonanie:
Budyń, zamiast na mleku, ugotowałam na soku ananasowym. Wystudziłam, zmiksowałam z żółtkami i masłem, a na końcu wmieszałam do kremu pokrojonego drobno ananasa. Całość powędrowała prosto na biszkopt. 


B e z a   K o k o s o w a

Składniki: 

  • 5 białek
  • 1 szklanka cukru pudru
  • 20 dag wiórków kokosowych
  • 1 czekolada deserowa

Białka ubiłam na sztywno z cukrem pudrem, pod koniec dodając wiórki kokosowe. Białka wyłożyłam na papier do pieczenia tak, by upieczona beza miała kształt i wymiary dokładnie odpowiadające blaszce z biszkoptem. Wsadziłam do piekarnika i piekłam około 40 minut w temperaturze nie wyższej niż 150 stopni. Gotową bezę ułożyłam na kremie ananasowym, a kiedy wystygła, upaćkałam dodatkowo rozpuszczoną czekoladą.



S m a c z n e g o !

niedziela, 6 marca 2011

Słodkie Nogi

Tak to już jest, że niedzielny obiad średnio nadaje się do kuchennych eksperymentów. Wybieram zwykle dania bezpieczne, mało kontrowersyjne i powszechnie lubiane. Jedną z nich są kurczęce nogi, którym charakterystycznego posmaku nadaje mieszanka miodu, pieprzu i sosu sojowego. A w dodatku, praktycznie rzecz biorąc, robi się sam i to błyskawicznie, nie zmusza mnie więc do spędzania całej niedzieli przy garach.

S ł o d k i e   N og i



Składniki:

4 dużej urody kurze nogi
6 łyżek płynnego miodu
6 łyżek słonego sosu sojowego ew. maggi
1sporałyżeczka świeżo zmielonego pieprzu

Wykonanie:



W niedużej miseczce mieszam miód z sosem sojowym i pieprzem. Powstałą pastę rozsmarowuję po mięsie, zawijam je w folię i wstawiam do lodówki na co najmniej godzinę. A później po prostu przekładam nogi do naczynia żaroodpornego i wstawiam na godzinę do gorącego piekarnika. I nic więcej już nie trzeba. Taki kurczak wjeżdża zwykle na stół w towarzystwie najzwyklejszego ziemniaczanego puree. Czasami z groszkiem, czasami z mizerią, a czasami z sałatką z pomidorów. I zawsze smakuje jednakowo dobrze. A do niedzielnego obiadu pasuje wyśmienicie. 

S m a c z n e g o !