czwartek, 16 września 2010

H e r b a c i a n e ( z a ) m i e s z a n i e - cz.2

Ostatnio była herbata po rosyjsku czyli najlepszy sposób parzenia herbaty. Dzisiaj trochę o jej podawaniu. Herbata po rosyjsku świetnie nadaje się do tego, co nazywam . . . herbatką towarzyską


H e r b a t k a    T o w a r z y s k a


To bardziej pomysł na małe przyjątko, niż przepis. Przyjątko, które wydaje się niewielkim kosztem, znacznie tańsze od typowych spędów. I idealne na późne jesienne i zimowe popołudnia. Królową ma być na nim herbata i jej aromat.  A zorganizować ją można na trzy sposoby. 

H er b a t k a    p o  r o s y j s k u


Rosjanie herbatę słodzą. Sama w sobie może więc już stanowić deser. Wystarczy więc umiejętnie podać cukier. Osobiście rezygnuję z cukiernicy. Polecam cukrowe kostki, z których można wznosić fantastyczne formy przestrzenne. Najprostsza i najbardziej znana jest, oczywiście piramida. Wystarczy układać kostki w kwadraty. Każdy kolejny kwadrat powinien więc bok krótszy o jedną kostkę od poprzedniego.  Dla dodania smaku i aromatu zdarza mi się skrapiać takie kostki alkoholem, np. koniakiem albo wiśniówką, co daje dodatkowy efekt kolorystyczny. 

Dodatkowo cytryna. Pokrojona w plasterki i ułożona na osobnym talerzyku. 
No i ciasteczka. Im drobniejsze i bardziej kruche, tym lepsze. Powinny zawierać odrobinę konfitury, nie mogą zawierać czekolady. Cały efekt polega na tym, by ciasteczka były tak małe, żeby dało się je zjeść na raz, bez konieczności używania dodatkowego talerzyka. Sama preferuję maleńkie, półkruche rogaliki z konfiturą. Najlepiej sprawdza się patera, na której układa się trzy rodzaje ciasteczek, np. rogaliki z konfiturą, kruche herbatniki z cukrem i makaroniki migdałowe. 


Finito. Do tego samowar z parującą herbatą i wrażenie murowane. Jeśli z samowarem jest kłopot, można rozlać przygotowaną esencję do filiżanek, a na stole ustawić tylko dzbanuszek z gorącą wodą. Herbata podawana po rosyjsku, wymaga jednak specjalnych filiżanek - zaprojektowanych na zasadzie kieliszka do szampana, czyli rozszerzających się ku górze. Tutaj bukiet zapachowy jest równie ważny jak w dobrym winie. 

O takie filiżanki jest dziś dość trudno - większość dostępnych na rynku serwisów, to typowe serwisy kawowe. Jeśli macie tylko taki, proponuję . . . 

H e r ba t k a    p o    a n g i e l s k u

Anglicy herbaty nie słodzą, więc tutaj cukier mamy z głowy, co wypada bardziej dietetycznie. No i można użyć zwykłego serwisu kawowego (byle nie z filiżankami do espresso, bo ten rozmiar to już jednak przesada!).  Tym razem esencję zaparzamy od razu w dzbanku i goście sami nalewają sobie gotowy, aromatyczny napar. Dobrze zaopatrzyć się w dzbanek z tzw. podgrzewaczem na świeczkę. Nie dość, że atrakcyjnie wygląda, to jeszcze jest to najwygodniejsza forma dla gospodyni wieczoru.

Cytrynę podaje się identycznie, jak poprzednio. A zamiast cukru - mleko. Fajną atrakcją będzie, jeśli uda się dostać takie prosto od krowy. Ale coraz częściej używa się puszkowanego mleka skondensowanego. Trzeba je, oczywiście, przelać do specjalnego, maleńkiego dzbanuszka, ale znajdziemy go bez żadnego kłopotu w każdym serwisie kawowym. Można użyć skondensowanego mleka słodzonego, co będzie fajnym wyjściem do tych, którzy uparcie domagają się w herbacie kropli słodyczy. 

A dodatki? Mogą być drobne ciasteczka, choć już bez konfitury. Konfiturę do angielskiej herbaty podaje się osobno, na małych talerzykach, albo w drobnych, kryształowych (ewentualnie szklanych) miseczkach. 

Zwykle w tej wersji rezygnuję z herbatników, na rzecz bardziej miękkiego  pieczywa. Świetnie nadają się wszelkiego rodzaju miękkie bułeczki, które doskonale komponują się z konfiturą. Konfiturę proponuję wtedy wiśniową, bardzo krótko smażoną, luźną i z zachowaniem całych owoców. 

Albo, zamiast bułeczek, jedno, proste ciasto. Keks angielski. (Przepisy na te herbaciane słodycze będę podawać stopniowo, nie mogę tak od razu wypstykać się ze wszystkiego). 

Albo moja ukochana babka herbaciana. Przepis jest owocem takiego długiego, herbacianego wieczoru z pewnym znajomym, któremu w miłości do herbaty, nie siegam nawet do pięt. Przyszedł późno, a zapowiedział się kwadrans wcześniej, więc nie miałam już czasu na żadne wykwintności. Czasu starczyło akurat na tyle, żeby nastawić samowar, a z lodówki wyjąć konfiturę, mleko i cytrynę. Zadzwonił do drzwi akurat, kiedy na stole lądowała dyżurna puszka z ciastkami trzymanymi specjalnie na takie właśnie okazje. Zasiedział się trochę, z czasem pojawił się jeszcze mały alkoholowy dodatek i jakoś tak wszystko popłynęło . . . ja gadałam o ciastach, a On o herbacie. 

W pewnym momencie tematy nam się zeszły. Od aromatyzowania herbaty przeszliśmy do aromatyzowania ciast. I tak narodził się pomysł, by nadać ciastu . . . aromat herbaty. Kolega zniknął, ale pomysł pozostał. Trochę kombinowałam. Zwykły poncz herbaciany do nakropienia biszkoptu wydał mi się zbyt trywialny. Z resztą . . . biszkopt, jako że wymaga dodatków kremowo-śmietanowo-galaretkowych, do herbaty pasuje co najwyżej średnio. Poza tym, chciałam dodatku herbaty suchej, tak, żeby zachować moc jej aromatu
Bułeczki też mi jakoś do namietnego aromatyzowani nie pasowały. Wszelkie kruche ciasteczka, jeśli aromatyzowane, zrosły mi się już raczej z aromatami korzennymi, które herbatę skutecznie zabijają. Potrzebowałam wilgotnego ciasta, które nie zawiera zbyt wielu "mokrych składników", żeby herbata nie rozmiękła. I tak właśnie wybór padł na . . . ucieraną babkę z suchym makiem, którą piekła Moja Babcia. Tyle tylko, że mak zastąpiłam herbatą dodawaną tak długo, aż zadowolił mnie efekt zapachowy. 

Efektem jest oryginalna, wilgotna babka o fantastycznym aromacie i niebanalnym smaku, która na stałe wpisała się do naszego menu. I nie bez znaczenia jest fakt, że jest też szybka, łatwa i zawsze sie udaje. I jakoś zawsze pojawia się u nas jesienią, właśnie wtedy gdy do kuchni powraca samowar. 


J e s i e n n a    B a b k a    H e r b a c i a n a




Składniki:

25 dag mąki pszennej,
15 dag cukru pudru, 
1 cukier waniliowy,
2 łyżeczki proszku do pieczenia,
4 torebki (ekspresy) dobrej, aromatycznej herbaty,
1/2 kostki miękkiej margaryny, 
4 jajka,
4 łyżki mleka

Wykonanie:

Sama zwykle dokonuję jeszcze pewnej małej sztuczki, która sprawia, że babka jest bardziej puszysta i dłużej zachowuje wilgotność. Część mąki zastępuję skrobią (mąką) ziemniaczaną. Zazwyczaj jest to kwestia 2-3 łyżek. Wszystko, co suche, czyli obie mąki, proszek, oba cukry i herbatę wrzucam do jednej miski i symbolicznie mieszam. 
Resztę robi za mnie mikser, który najpierw pieni margarynę. Gdy robi się puszysta, zaczynam dorzucać mu po jednym jajku. A później na zmianę - niewielką porcję "suchych" i łyżkę mleka. Zaczynam i kończę na "suchych". 
Kiedy czyta się przepis, ta babka trochę straszy, że ciasto będzie strasznie twarde. Ale to nieprawda. Jeśli porządnie zmiksuje się margarynę z jajkami, wychodzi naprawdę fajna, lejąca konsystencja. W przepisie nie ma błędu - ta babka nie potrzebuje żadnych pachnideł - tą rolę pełni herbata. Cukier waniliowy dodaję po prostu dlatego, że go uwielbiam.
Piecze się to cudo ok.40 minut utrzymując temperaturę do 200 stopni. Ja zwykle wkładam do trochę chłodniejszego piekarnika i pozwalam mu się dogrzewać już z ciastem w środku, dzięki temu ładniej rośnie. Ale ta babka dobrze rośnie sama z siebie, trzeba uważać, żeby nie nalać zbyt dużo ciasta - powinno być go trochę mniej niż 3/4 babkowej foremki. 

S m a c z n e g o ! 

No, ale tą babką odbiegłam nieco od tematu. Obiecałam przecież trzy sposoby na podanie herbaty. Dwa powyższe są bardzo klasyczne. Trzeci, to efekt moich prywatnych zachcianek i eksperymentów. Jego rozwój nadal trwa, gdyż całkowicie wyparł dwa pierwsze. Dlatego właśnie nazwałam go . . . herbatką fantazyjną. 

H e r b a t k a    f a n t a z y j n a

Herbatę parzę jak zwykle, jak mi się chce i jak mam czas. Choć ostatnio najczęściej na stole króluje samowar, bo jednak uwielbiam retro. Nie to jest ważne. Herbata ma być dobrze zaparzona i tyle. Liczą się dodatki. 

Najlepszy zestaw "jedzeniowy" to w/w Jesienna Babka Herbaciana i patera z ciasteczkami. Paterę dzielę na dwie części, na jednej umieszczam najzwyklejsze ciasteczka maślane, a na drugiej . . . krakersy. 

Słodzone mleko skondensowane w dzbanuszku. Mleko prosto od krowy (tak, mam to szczęście, że mam znajomą krowę), też w dzbanuszku. Jedna, spora szklana miseczka z konfiturą wiśniową i stosik małych talerzyków z łyżeczkami. Talerz cytrusów - oprócz cytrusów kroję w plasterki jeszcze limonkę, pomarańczę i grejpfruta. W cukiernicy cukier . . .  do szarlotki. Zwykle późnym latem zamykamy w szczelnym słoiku zwykły cukier z laską wanilii i startym cynamonem, trochę go podbieram na takie okazje. Patyczki-mieszaczki z cukru trzcinowego w szklance z grubego szkła (bywają czasem w hipermarketach takie drewniane patyczki, do których z jednej strony przyklejono wyglądające jak kiść winogron kryształki cukru). I kamionkowa butelka z miodem pitnym.

I to jest własnie mój sposób na jesienne spotkania towarzyskie. Czas już o takim pomyśleć - liście się czerwienią, za oknem deszcz, znajomi wracają z wakacji . . . 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz