Mało komu pączki kojarzą się jakoś wyjątkowo świątecznie. A mnie, owszem. Pewnie dlatego, że piecze się je u nas dwa razy do roku. Oczywiście, w Tłusty Czwartek. I w pierwszą sobotę Adwentu. I właśnie razem z nimi wkrada się do domu świąteczna atmosfera. Nagle wszyscy zachowują się jakoś bardziej tajemniczo i zazdrośnie strzegą czeluści swoich szaf, ktoś tam zaczyna przebąkiwać o choince, pojawia się coraz więcej świec i ozdobnych serwetek.
W ten sposób sezon tegoroczny sezon świąteczny rozpoczynam pączkami. Pączkami naprawdę niezwykłymi, bo to chyba najstarszy przepis w moich zbiorach. Pączkami którymi Moja Babcia słynęła na całe nasze miasteczko. Pączkami, które zamawiali u niej nawet Znajomi Królika.To jest przepis jeszcze przedwojenny, który Babcia otrzymała w latach 40-tych od stareńkiej już wtedy gospodyni księdza. Pojęcia nie mam za co. W każdym razie wpisując ten przepis dzielę się z Wami jedną z rodzinnych tajemnic.
Te pączki są tak legendarne, że z trzech córek Mojej Babci odważyła się je upiec tylko Moja Mama, a i to dopiero wtedy, gdy Babcia złamała rękę i nie była w stanie upiec ich sama. I teraz ona przyjmuje na nie zamówienia od całej rodzinki. Ja tylko pomagam. Kulam je, nadziewam, nastawiam do wyrośnięcia. Ale nigdy nie zarabiam. Bo to właśnie w wyrabianiu ciasta kryje się podobno cała ich tajemnica. Z mikserów i robotów wychodzą twory o miękkości kamienia. A odpowiednio wyrobione ręcznie są leciutkie jak puch, mocno dziurawe, pachnące i po ugryzieniu w ogóle nie czuje się, że coś się je - sam Blikle wysiada. Wiem, bo do dziś pamiętam własne rozczarowanie po skosztowaniu Jego dzieła. Kto ma odwagę, niech sam spróbuje zmierzyć się z tym arcydziełem. (Mam nadzieję, że Babcia nie będzie się mściła zza grobu za ujawnienie Jej sekretu).
Przepis cytuję dokładnie za oryginałem.
P r z e d w o j e n n e P ą c z k i G o s p o d y n i K s i ę d z a
Składniki:
(porcja na około 60 sztuk)
1 kg mąki tortowej
25 dag masła
15 żółtek
1 szklanka cukru
25 ml spirytusu
15 dag drożdży
3/4 l mleka
1 płaska łyżeczka soli
powidła
Lukier z cukru pudru i wody
1 kg smalcu do smażenia
Wykonanie:
Trzy kopiaste łyżki mąki zalać szklanką gotującego mleka, dobrze rozetrzeć i zostawić do wystygnięcia. Drożdże rozrobić z 3 łyżeczkami cukru i dodać do porządnie wystudzonej masy mączno-mlecznej. Dolać resztę mleka i jeszcze 3 kopiaste łyżki mąki. Powinno wyjść z tego ciasto o konsystencji budyniu, które należy zostawić do wyrośnięcia (podwojenia objętości +/- 20 minut).
W osobnym naczyniu ubić trzepaczką żółtka z cukrem i dodać je do wyrośniętego ciasta wraz z surowym masłem, solą i spirytusem. Dodać resztę mąki, ale niekoniecznie wszystką, bo ciasto jest dość luźne.
Tak przygotowane ciasto wyrabia, a właściwie wybija się ręcznie przez . . . 30 minut! Cała rzecz polega na tym, by mocno uderzając zagarniać je od spodu wprowadzając do środka jak najwięcej powietrza.
Ponownie odstawić ciasto do podwojenia objętości.
Wyrośnięte ciasto wyłożyć ciasto na stolnicę, rozwałkować, szklanką wycinać krążki, nakładać na każdy krążek po łyżeczce powideł (dla mnie konfitury z róży to mit - potrzebne są gęste, kwaśne powidła, najlepsze śliwkowe własnej roboty). Krążek zlepić jak pieróg i ukulać między dłońmi jak pączek.
Smalec roztopić do temperatury wrzenia i smażyć w nim paczki do złotego koloru (ja preferuję ciemnobrązowy) obracając drewnianym patyczkiem. Lukrować na gorąco.
I przepis na te cudowne pączki wędruje a jakże inaczej, do Kulinarnych Pereł z Lamusa.
I przepis na te cudowne pączki wędruje a jakże inaczej, do Kulinarnych Pereł z Lamusa.
I to są najlepsze pączki na świecie. Tyle, że trudne i wymagają niezłej krzepy. No i zostaje z nich sporo białek, ale o ich wykorzystaniu następnym razem. Uprzedzam tylko, że wbijam je sobie zwykle do osobnych słoiczków - 8, 3 i reszta.
PS. Komu drogo polecam wersję oszczędnościową Mojej Babci wynalezioną w czasie kryzysu - na 10 żółtkach, margarynie, z octem zamiast spirytusu i smażone w oleju. Też dobre, ale to już nie to.
Smacznego!
Aaaaa . . . zapomniałabym. Może to i mało kulinarne, ale mówiłam, że razem z pączkami zaczyna się okres świąteczny. A razem z nim do mojego piekarnika zaczynają też rościć sobie pretensje anioły (i nie tylko) z masy solnej. Później występują w roli upominków dla bliższych i dalszych znajomych. Na przykład takie:
pączków nigdy nie lubiłam (jako dziecko handlowałam nimi na korytarzach bo mama zawsze jak na złośc dawała mi do szkoły pączki). ale za to mój Połówek kocha pączki całym sercem.
OdpowiedzUsuńa ja z kolei uwielbiam aniołki- niedawno moja kolekcja przekroczyła liczbę 200
No i właśnie o to chodzi :) Ja kupnych pączków też nie cierpię, stąd ta uwaga o rozczarowaniu Bliklem. Spodziewałam się czegoś na miarę Babcinego dzieła, a otrzymałam gliniasty gniot jak wszędzie.
OdpowiedzUsuńA te pączki są zupełnie, zupełnie inne. Lekkie i dziurawe nie do opisania. A co do Aniołków - witam w klubie. Tylko, że ja jakoś nigdy nie dorobiłam sie kolekcji, bo szybko są rozdrapywane przez znajomych.