czwartek, 7 października 2010

Ostatnie tchnienie lata

Złota jesień już powoli odchodzi. Moja spiżarnia coraz bardziej pęka w szwach. Półki uginają się od słoiczków z truskawkami, wiśniami, śliwkami, pomidorami, ogórkami, grzybami, fasolką i papryką w tysiącu wersji. Przede mną jeszcze dynia, jabłka, gruszki, buraczki . . . ale o przetworach będzie innym razem. Wspominam o tym właściwie tylko dlatego, żeby wytłumaczyć, skąd ostatnio ten okropny czasowy deficyt. Po prostu tonę w słoikach i słoiczkach. Oczywiście, z ogromną przyjemnością. 

A jednak znalazłam wczoraj dłuższą chwilę na obiad, który każdej jesieni musi choć raz pojawić się na naszym stole. Praco - (a właściwie czaso - ) chłonny, bardzo tradycyjny, ale absolutnie wart zachodu jako wspomnienie z Babcinej Kuchni. Zwykle zaczyna u nas lato w wersji z truskawkami i kończy ze śliwkami. Knedle.

Oczywiście, nazwa nieco myląca. Czesi jako knedel rozumieją zupełnie inną potrawę (też kiedyś podam przepis na prawdziwe, czeskie knedle). Ale w Polsce oznacza to miękką, ziemniaczaną pyzę z nadzieniem. Można ją nadziewać mięsem, grzybami i kapustą. Ale granice lata wyznaczają wersje słodkie z sezonowymi owocami. U nas w domu zjada się je posypane cukrem i polane śmietanką. Kaloryczne, ale pyszne!



K n e d l e    z e    ś l i w k a m i

Składniki:

1/2 kg ziemniaków
1/2 kg mąki
2 jajka
1/2 kg śliwek węgierek

Wykonanie:

Ziemniaki obieram i gotuję, zupełnie tak samo jak na obiad. A później trzeba je dokładnie wystudzić, więc najlepiej zająć sie tym rano. Zimne ziemniaki przepuszczam przez maszynkę do mielenia mięsa, a później zagniatam na gładkie ciasto z mąką i jajkami.Zwykle trzeba jeszcze podsypać mąką, bo ciasta bardzo się klei, ale ostrożnie - im mniej mąki tym ciasto będzie bardziej miękkie i puszyste.
Śliwki pestkuję i dzielę na połówki.
Z ciasta odrywam kawałeczki, rozpłaszczam na dłoni. Na każdym kawałku ciasta układam połówkę, albo ćwiartkę śliwki, zlepiam jak pieruk i kulam w dłoniach, żeby uformować kulkę.
W wielkim garnku gotuję osoloną wodę, wrzucam kulki na wrzątek (osobiście lubię robić takie ogromne kule, więc gotowanie idzie na trzy porcje), mieszam i gotuję do wypłynięcia. A później jeszcze około 10 minut, ale czas zależy tu głównie od wielkości knedli. 
Gorące wykładam na talerze. Śmietankę i cukier każdy porcjuje sobie sam. 

S m a c z n e g o !

2 komentarze:

  1. ale mi przypomniałaś smaki z dzieciństwa. Moja Babcia zawsze raczyła mnie takimi knedlami;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dużą radość mi sprawiłaś, Malwinko tym komentarzem - dziękuję. Bo ja właśnie tak chciałabym gotować, po babcinemu, prawdziwie :)
    Męczy mnie już miejskość - podobnie jak nosem wyszła mi praca w korporacji, tak samo nosem wychodzą mi wszystkie jalfrezi, cappuccino, sushi, pekan i wszystkie inne obce i snobistyczne nazwy. Szukam w kuchni korzeni - prostoty i prawdziwości. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń